Cieszymy się, iż coraz niezgorzej panów przyciąga się do swojskiej kampanii dodatkowo wzbiera jawę przyrodnicza obcokrajowców, skoro przenikliwie zwracamy na turystyczną oświatę. Grubo klekoty egzystowałoby w tatrzańskich dolinach natomiast przy kursie do Okrętowego Ślepia – grobli gdzie krąży gąszcz gości. Bogata wygłosić, iż im słuszniejsze rozgrywki kup niniejszym, przybyli niezwykle poczytalni a nie podrzucają na tychże gościńcach odpadków Imprezy polecane miejsce .
Zwariowała, czy co. Tak kartofle na ogniu zostawić. Ejże, niech ta baba wróci do domu, bo sfajczy całą chałupę, gry integracyjne. Dość, że spojrzałam. Od przedpokoju do pokoju snuły się po suficie wyraźne smugi dymu.Rany boskie, to nie ona gotuje kartofle, tylko ja fasolę. Po tej lekturze czajnik nadawał się już tylko do wyrzucenia i trzeba było kupić nowy. Udało mi się zjeść fasolę, której dolne ziarna zaledwie zaczęły przywierać. Obawiam się, że w kwestii świeżej fasoli mogę służyć tylko jednym przepisem: nalać dużo wody, porządnie przykryć i gotować na małym ogniu. Rzecz oczywista, suchą należy przedtem moczyć przez co najmniej 12 godzin. Zrobił się z tego gęsty MUS FASOLOWY, a samo przetarcie zwykłym tłuczkiem było najłatwiejsze w świecie. Wymieszała to z majerankiem, polała słoninką ze skwarkami i okazało się, że wynalazła doskonałą potrawę, nadającą się do wszystkiego. O zupie fasolowej pogawędzimy przy zupach, szkolenia team building. , gry ze współpracy. Młodzież w to nie uwierzy, a ci, którzy ją wówczas widzieli, a może nawet tworzyli, pewnie już się przenieśli na lepszy świat.Obawiam się, że w kwestii świeżej fasoli mogę służyć tylko jednym przepisem: nalać dużo wody, porządnie przykryć i gotować na małym ogniu. Otóż na tej kronice zaprezentowano, jak nam dobrze. Pokazana tam została pani domu, która z radosnym uśmiechem na twarzy przez cały miesiąc odwala nieziemską robotę, gotując pierożki i pyzy, smażąc placki kartoflane, przyrządzając wymyślne kotleciki z dorsza, własną ręką robiąc pranie, dokonując zakupów na tańszych bazarach, szyjąc odzież sobie i dzieciom, zarazem pracując zawodowo, i wreszcie zaoszczędza przez ten miesiąc tak szaloną sumę, że może sobie nabyć prześliczny fartuszek kuchenny. Dajmy sobie spokój z euforią na tle margaryny, eksplodującą na ekranach telewizorów zgoła co chwila, owszem, owszem, sama własne dzieci przez dwadzieścia lat karmiłam margaryną, na złe im nie wyszło, z nędzy doszłam do stanu, w którym zapomniałam, że istnieje masło, ale przy okazji objawiła nam się potrawa. I gdyby nie to, że nie mam czasu kroić kartofli na plasterki, a możliwe, że tak obrzydliwa margaryna, jak ówczesna, już nie istnieje, dziś jeszcze z zachwytem bym to zjadła.

Imprezy team building


Dwa do trzech milimetrów. Smaży wszystko na złoty kolor, przywierają te płatki do siebie, nie szkodzi, można próbować, miękną, robią się jadalne. Do tego niezbędna jest miska zielonej sałaty, doprawionej śmietaną z cukrem, solą i pieprzem, szkolenia ze współpracy. Wszystko do smaku. I powiem od razu. Ma w sobie coś takiego, co temu wszystkiemu daje smak i robi potrawę wręcz intrygującą. I nikt we mnie nie wmówi, że kosztowną. Różnych frytek w różnej postaci jadłam przez całe życie mnóstwo. Do dziś nic nie przebiło owych cienkich plasterków na margarynie. Daję słowo, że nie było drogie.FLAKÓW nie będę się czepiać, ponieważ też ich nigdy w życiu sama nie gotowałam. Pracującej zawodowo pani domu z serca radzę nabyć je w sklepie. Chciwie i zachłannie wzięłam pierwszą łyżkę do ust.

Zabawy integracyjne


Nikt mnie nie widział, w barze nie było żywego ducha, siedziałam tyłem do ulicy, mogłam sobie pozwalać na wszystko. Nic z tego, trwałam jak posąg z płynnym ogniem w gębie, z flakami prosto z mikropieca, pewna absolutnie, że coś mi się stanie i będzie to coś strasznego. Przełknęłam te flaki, gdzieś tam, marginesowo, zastanawiając się, po jaką cholerę mnie dobrze wychowali, po czym przez dwa tygodnie miałam rzetelnie sparzony przewód pokarmowy.No i teraz będzie, wyjazdy ze współpracy. .Na G zaczynają się rozmaite GŁUPOTY, szkolenia team building. Jako mąka nie zdawał egzaminu i przyjaciółka zdenerwowała się okropnie, nie pojmując przyczyn, dla których ciasto jej nie chce wyjść, a woni nie poczuła, ponieważ akurat miała potężny katar.(.) nadziała się na dziewczynę, golącą kurę żyletką (.Katar zgubił już niejednego. Widząc jednak, że przyjaciel również unosi naczynie, z litości zdobył się na wysiłek. — Nie pij tego. . — wychrypiał rozpaczliwie. Była to bowiem politura do mebli. Butelka z porterówką, identyczna, stała tuż obok. — I nie powąchałeś przedtem. — I co by mi przyszło z wąchania. Przecież miałem katar. Głównie zupy, stanowiące nowość bezcenną. Zarazem odnajdywały się rodziny, pogubione przez wojnę, korespondencja kulała, jedni wracali, inni nie, wszyscy stamtąd starali się przysyłać do wygłodzonego kraju, co tylko mogli, gry z budowania zespołów. Proszek tam był w dość eleganckim naczyniu, zupa z pewnością, bo cóżby innego. Wąchali, oczywiście, ale akurat wszyscy mieli katar i brak woni mięsnej, rosołowej, czy przyprawowej złożyli na karb dolegliwości. Ugotowali tę zupę i zjedli, nie bardzo im smakowała, po czym przyszedł spóźniony list od amerykańskiej rodziny, że przysłali im w urnie prochy dziadka, który właśnie umarł i chciał zostać pochowany w ojczystym kraju. Historia ta krążyła później w postaci anegdoty, ale nic podobnego, nie była to żadna anegdota, tylko sama święta prawda, wyjazdy z budowania zespołów. Do skonsumowania dziadka warszawska rodzina amerykańskiej gałęzi nigdy się nie przyznała.

Zabawy integracyjne


Obie słyszały, że kaszę i ryż najlepiej gotować pod pierzyną albo owinięte grubo gazetami i kocem. Obie uczyniły to samo, z tym, że jedna złapała się za kaszę, a druga za ryż. Ta od ryżu garnek z ryżem zalanym wodą okręciła całą prasą, jaką znalazła w domu, dodatkowo kocem, i zostawiła na kuchennym stole. Obie wróciły z pracy i obie doznały straszliwego rozczarowania, znalazłszy kaszę i ryż w pierwotnym stanie, nawet odrobinę nie podgrzane.Znałam jednego takiego, którego, już jako człowieka dorosłego i nawet żonatego, okoliczności zmusiły do zaparzenia herbaty. Nie wracał i nie wracał, aż wreszcie przyszedł do sypialni i suchym głosem rzekł:. Czy mam zaparzać dalej.Pewien mąż wrócił do domu w czasie nieobecności żony i bez grymasów zjadł to, co znalazł w lodówce, gry ze współpracy. Nie miał wielkich wymagań, ale drobne zastrzeżenie jednak później zgłosił, bo zazwyczaj żona gotowała doskonale. — Zjadłem tę sałatkę z lodówki — powiedział delikatnie.Jedna moja znajoma produkowała kosmetyki na eksport do ówczesnego Związku Radzieckiego, w tym znakomity krem do rąk. Wobec czego wszystkie przyjaciółki dostawały ów rarytas od niej w prezencie jako odpadki od każdej wysyłanej partii, tak zwany odrzut z eksportu. — Nic nie szkodzi — powiedziała czym prędzej amatorka kosmetyku. Wrócił za to jej dwunastoletni syn, jakby nie było, też mężczyzna. Na chwałę kremu należy stwierdzić, że nie zaszkodził mu wcale. Należało mu ugotować makaron.

Gry team building


Skoro już jestem przy ojcu, na scenę wkracza GROCH. Przy każdym powrocie ze szkoły, czułam w domu jakąś podejrzaną woń, z dnia na dzień silniejszą. Rosła, potężniała, do niczego nie była podobna i robiła się coraz obrzydliwsza. Nie ona. Śmierdziało już nie do wytrzymania, kiedy zostałam wysłana po coś do piwnicy, nic ma znaczenia po co. Klucz od piwnicy leżał w kącie holu wejściowego, na maleńkiej półeczce nad kaloryferem. Znalazłam źródło woni, o Boże. Sporządził przynętę ukradkiem przed dwoma tygodniami, a potem zapomniał o niej do tego stopnia, że nawet ten przeraźliwy smród nie wywołał w nim żadnego skojarzenia, wyjazdy team building. Dzięki temu jednakże wiem dokładnie, jak śmierdzi gotowany groch, pozostawiony odłogiem w przyjemnym, ciepłym miejscu.Resztę głupot, przynależnych do określonych potraw, opiszę pod właściwymi literami alfabetu, gry team building.GROCHÓWKA w porównaniu z powyższym, stanowi produkt kontrastowy. Dookoła naszego ówczesnego domu, między innymi na tak zwanym Świńskim Targu, obszernym placu pod skarpą, stacjonowały wojska niemieckie. Konwersacja nic mu nie dała, bo on nie mówił po polsku, a ona po niemiecku, każde operowało językiem własnym, rozejrzał się zatem dookoła, chwycił dość duży garnek i wybiegł, szkolenia z budowania zespołów. Ten duży, czerwony. Niesłusznie, bo nazajutrz tenże sam Niemiec znów przyleciał i zwrócił nam garnek, wypełniony świeżą, gorącą grochówką. Ojca nie było, ukrywał się gdzieś po lasach, nie dla balsamicznego powietrza, tylko z konieczności.